W piątek późnym wieczorem koledzy pytali się mnie „Po co Ty jedziesz do tego Trójmiasta?”. W sobotę około drugiej kwarty, gdy właśnie przegrywaliśmy dwudziestoma punktami sam sobie zadałem to samo pytanie. Na szczęście zawodniczki odpowiedziały na owe nurtujące pytanie jeszcze przed końcowym gwizdkiem, stąd też ja przekażę Wam dobrą nowinę. Chcecie ją poznać?
Życie kibica Polonii ma to do siebie, że nie ma stanów pośrednich – jest albo euforia, albo czarna rozpacz. W tym sezonie tyczy się to również i naszej sekcji, ostatnio do tego jest to – o zgrozo! – logicznie uporządkowane systemem środa-weekend. Zaczęliśmy od walecznego, zakończonego dogrywką meczem z UW, żeby chwilę później przegrać wyraźnie i w miernym stylu z Lublinem, co dla niżej podpisanego przez pół dnia wydawało się cezurą, kiedy przestał patrzeć na sekcję jedynie przez różowe okulary. Tylko, że trzy dni później był fantastyczny mikołajkowy dzień na Konwiktorskiej, zakończony zwycięstwami obydwu naszych drużyn. W ostatnią środę zaś przegraliśmy z Łomiankami, gdzie przez sam wynik widać różnicę klas. No ale tak czy inaczej, mecz z Gdynią już na tej płaszczyźnie powinien być z gatunku pozytywnych.
Samo VBW Gdynia to w ogóle ciekawa sprawa. Przed pierwszym meczem u nas miał być to rywal z którym powinniśmy spokojnie dać sobie radę. Minęło kilka kolejek i oto już nasze szanse prezentowały się w teorii dość mizernie, VBW wyskoczyło do góry, plasując się w górnej połowie stawki. Dla miłośników określenia, że kobieta jest zmienną, dedykuję więc zobaczenie jak zmieniają się wyniki i pozycje średnich drużyn w lidze koszykówki kobiet. To jest dopiero pozbawione jakiejkolwiek logiki…
Poprzez fakt, że grała również druga drużyna, do Gdyni wybrało się dziesięć zawodniczek, więc pole rotacji było odrobinkę mniejsze niż zazwyczaj. Na hali zgromadziło się około 50 osób, większa część kibiców gdyńskiego basketu pewnie wybrała nieopodal rozgrywany o podobnej porze mecz ekstraklasowy z Widzewem Łódź. Początek meczu był bardzo wyrównany – bardzo dobrze od początku dysponowana Monika Maj rzucała dla nas, Gdynianki kontrowały. Na nasze nieszczęście po jakichś czterech błogich minutach zaczęły rzucać za trzy punkty, a że w tym elemencie rzemiosła są bardzo dobre, to drastycznie szybko zaczęły się oddalać. Ponadto przeważały warunkami fizycznymi – nawet najwyższe dziewczyny z naszej kadry w porównaniu z kilkoma z ich wydawały się mało imponującego wzrostu. Ten opis odjeżdżania za pomocą trójek to w zasadzie opis pierwszych trzech kwart. Owszem, zdarzały się elementy dobrej gry Mai oraz trójki Dominiki Paczkowskiej (która końcowo zanotowała double-double), jednak ostatecznie panował chaos, oraz boleśnie widoczne błędy w ustawieniu i kryciu, więc de facto byliśmy całkowicie tłamszeni, różnica powiększała się do ponad dwudziestu punktów w kwarcie drugiej i trzeciej, a ja już psioczyłem, że pojechałem i będę musiał z tego wszystkiego zdawać relacje w naszych mediach. Atmosferze meczu nie pomagały także niezrozumiałe nieraz decyzje sędziowskie. Nie chcę tu zrzucać większej winy na sędziów – strasznie to płytkie i jedynie pomaga zachować własny komfort psychiczny – jednak wyraźnie było widać jak nasze dziewczyny były wytrącone z równowagi przez niektóre decyzje. Jednak w końcu coś się stało… I sprawiło to, że oglądałem moim zdaniem najlepszą kwartę w roku 2014 w wykonaniu naszych dziewczyn. Początek był niemrawy, może dla zachowania pozorów, ale potem dziewczyny rzuciły się jak – nie przymierzając – jaguarzyce na rywalki. Sygnał do ataku dała Natalia Małaszewska, zdobywając pod rząd kilka punktów, a następnie wraz z Moniką Maj dalej rozmontowując szyki rywalek, które zaczęły popełniać straty i proste błędy. Gdy na trzy minuty przed końcem przewaga stopniała do trzech punktów, serce zaczęło mi pulsować w takim tempie, że sam zrozumiałem co miał na myśli Profesor skarżąc się na zbyt dużą ilość dramaturgii na meczach w konsekwencjach dla serca. Niestety, wtedy ta nasza machina oblężnicza lekko stanęła, poprzez kilka niecelnych rzutów naszych, a odzyskany komfort psychiczny Gdynianek, które znowu odjechały na osiem punktów. Do kolejnego zrywu doszłoby, gdyby czasu było trochę więcej… A tak skończyliśmy na tej magicznej barierze trzech punktów straty. Ale było jeszcze coś, co sprawiło, że ostatnia kwarta była tak fantastyczna – czuć było autentyczny team spirit w naszej drużynie. Czy na jeszcze lepsze scementowanie tego mogły mieć wpływ te kontrowersyjne decyzje i chęć udowodnienia sobie i wszystkim dokoła, że można? Nie wiem. Tak czy inaczej, naprawdę przeuroczym widokiem było jak dziewczyny z ławki wspomagają grające na parkiecie koleżanki, jak wszystkie tworzą jeden wielki monolit. Parafrazując pewnego mieszkańca Trójmiasta i wyolbrzymiając własne nieomal zerowe zasługi: „O taką Polonię walczyłem”. Po końcowym gwizdku naprawdę byłem bardzo dumny z dziewczyn.
Jeśli chodzi o indywidualne noty, to trzy nazwiska: Maj, Paczkowska, Małaszewska. We trójkę zdobyły gro punktów we wczorajszym meczu, napędzały ofensywne akcje naszej drużyny. Gra Moniki nigdy nie pozostawia widza obojętnym, ale dzisiaj zagrała chyba swój najlepszy mecz w naszej drużynie. Dominika rzuciła sześć celnych trójek, co było istotne na etapie nadganiania Gdynianek, zaś Natalia… co ja będę pisał, sami znakomicie wiecie, ile daje naszej drużynie. Niektóre zawodniczki (w tym nasza Kapitan) grały nieco mniej niż zazwyczaj, zaś Asia Rudenko w ogóle nie pojawiła się na placu gry, jednak ich wszystkich obecność była niezwykle ważna, także z powodu ów ducha drużyny na ławce rezerwowych i waleczności pokazanej na parkiecie. W aspekcie waleczności pochwała należy się również Annie Kolasińskiej, która choć w statystykach tego nie odnajdziemy, to znakomicie wyłączała z gry zawodniczki VBW.
A więc dobra nowina? Jak uwierzymy, to potrafimy wygrać z każdym, bo nasze dziewczyny mają ku temu predyspozycje. Widać w nich prawdziwy duch drużyny, nie poddają się nawet w krytycznych momentach, co w sporcie, a już szczególnie tego typu co koszykówka, jest niezwykle istotne. Pod względem waleczności także mamy się czym pochwalić. Że Wy to wszystko wiedzieliście? Świetnie, bo ja też! Ale jednak zawsze miło otrzymać dowody empiryczne.
No i zastrzeżenie – tak, mam świadomość, mimo optymizmu, że jednak przegraliśmy i zamiast dwóch punktów więcej, mamy jeno jeden. Jednak co jak co, ale jednak ostatnią kwartę zapamiętuje się siłą rzeczy najlepiej, a szczególnie TAKĄ. Ponadto, przedmeczowe opinie bywały jeszcze gorsze dla naszych dziewczyn, a tu jednak nie było źle. No i po trzecie, prawo kibica, niestety mam tendencję do słodzenia, chyba już się tego nie wyzbędę.
Żeby być w Gdyni, w sumie zrobiłem w obydwie strony ponad 800 kilometrów, w różnych środkach komunikacji spędzając 10 godzin, dla obejrzenia półtorej godziny spektaklu z udziałem naszych dziewczyn. Czy żałuję? Nie! Żeby zobaczyć następny mecz z udziałem dziewczyn, zapewne nie będziecie musieli aż tak się poświęcać. 21 grudnia, o godzinie 17 (możliwe jednak, że zagramy w sobotę, śledźcie uważnie doniesienia na stronie!), gramy w naszej hali przy Konwiktorskiej 6 z Mon-Polem Płock. Mecz w teorii łatwiejszy, ale jak już wyżej pisałem, tutaj nic nie jest logiczne, a jedyny mecz który przegrało UW był właśnie w Płocku… Dlatego też na pewno będzie ciekawie, z dużą dawką waleczności i ambicji. W sam raz na odstresowanie się w wirze przedświątecznych przygotowań domowych. Serdecznie zapraszamy na ten ostatni mecz koszykarek w 2014 roku!
Krul Student
13.12.2014, 16:00
VBW Gdynia – SKK Polonia Warszawa 77:74 (25:14, 22:15, 20:16, 10:29)
Punkty dla Polonii: Maj – 27, Paczkowska – 22 (11 zbiórek), Małaszewska – 16, Gawryszewska – 5, Machowicz – 4