Analizując sukces danego sportowca, rozpatrujemy wiele elementów. Na pierwszym miejscu dociera myśl o wielu miesiącach, a nawet latach spędzonych w hali sportowej na bardzo ciężkich treningach. Następnie pomyślimy o wielkim talencie – tzw. powołaniu do dyscypliny – oraz o setkach wyrzeczeń na korzyść wyników. Kolejną przyczyną jest odpowiednie przygotowanie mentalne. Sportowiec powinien być zdeterminowany, maksymalnie skupiony, gotowy wejść na parkiet czy boisko i zagrać mecz lub zawody życia. Pragnie mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, przywiązując uwagę nawet do najmniejszych szczegółów. Czasami sportowcy postanawiają użyć swoich tajnych sztuczek. Jest to jeszcze jeden czynnik, z którego kibice mogą nie zdawać sobie aż tak sprawy. Jak się okazuje wielu zawodników i zawodniczek posiada swoje talizmany, jak i nawet całe rytuały, które mają za zadanie przynieść im szczęście w meczu i doprowadzić drużynę do zwycięstwa.
Szczęśliwa bransoletka i wiara w sukces
Jeśli o mnie chodzi (autorka tekstu przez wiele lat trenowała i grała w siatkówkę – przyp. red), to przed meczem musiałam być wypoczęta, więc wcześniej kładłam się spać. I to w dobrym humorze, żeby w takim wstać. Dzień zaczynałam żywiołową, głośną muzyką. Pakując sprzęt sportowy do torby, układałam w niej wszystko (w zupełnej przeciwności niż w dni treningowe) najstaranniej na świecie, sprawdzając po kilka razy czy na pewno wszystko mam. W szatni od razu szłam na swoje miejsce (każda z nas miała swoje własne miejsce w szatni, które zawsze bez względu czy to trening czy mecz zajmowała). Tam, dzięki żywym i głośnym rozmowom, okrzykom a czasami też śpiewom, podświadomie zapewniałyśmy sobie nawzajem duży zastrzyk pozytywnej energii. Przed wyjściem z przebieralni wplatałam szczęśliwą, gumową bransoletkę w sznurówkę prawego buta, a na rozgrzewce żułam ziarnko kawy. Po przekroczeniu drzwi, nad którymi widniał napis ,,hala sportowa’’, nasze rozmowy cichły, żebyśmy mogły maksymalnie skoncentrować się na meczu. Trener wpoił nam, że ani przez chwilę nie wolno zwątpić w sukces. Poza skupieniem, zaangażowaniem, pracą i dobrą grą musiałyśmy mocno wierzyć w zwycięstwo. Wchodząc na salę dawałyśmy twardo do zrozumienia jaki mamy cel i że zamierzamy go zrealizować jak najlepiej się da. Powiedzenie przez kogoś w tym przypadku o naszej przegranej powodowało zniszczenie jednej z cegiełek i poważne zaburzenie konstrukcji zwanej sukcesem.
Niektóre zawodniczki oraz zawodnicy, związani obecnie i w przeszłości z sekcją koszykówki Polonii Warszawa, zgodzili się podzielić swoimi doświadczeniami w tym temacie.
Magia ryżu z jabłkiem i stałe zwyczaje
Swoje nawyki w dniu meczowym mają zawodniczki z najdłuższym obecnie stażem w SKK Polonia Warszawa – Iza Błajda i Iwona Gawryszewska.
Iza: “Staram się żeby mój dzień meczowy wyglądał podobnie. Przede wszystkim nie może być leniwy – musi być aktywny – od rana słucham muzyki, wychodzę ze swoim kundelkiem Frytką na długi spacer, idę gdzieś na miasto na obiad (zawsze w te same sprawdzone miejsca) lub gotuję sama”. Razem z Iwoną wspominają, że często przed meczem na ich talerzach pojawia się ryż z jabłkiem.
“Oprócz tego zawsze pakuję się w ten sam sposób, układam wszystko w kostkę na łóżku, a później w moim ustalonym porządku w torbie tak samo rozkładam się na swoim miejscu w szatni. Praktycznie zawsze gram w tym samych rzeczach. Skarpetki, getry, topy – są meczowe i ich nie zmieniam” – dodaje Iza.
Pasjans, kawa plujka, Bonnie Tyler i celny kończący rzut
Katarzyna Dulnik, ikona warszawskiej Polonii i reprezentacji Polski, także opowiedziała o tym jak wyglądał jej typowy dzień meczowy.
Kasia Dulnik: “Zawsze przed meczem robiłam te same rzeczy. I nie cierpiałam, jak ktoś zaburzał mi rytuał. Po pierwsze musiałam wstać prawą nogą (uśmiech). Rano śniadanie, a o 13:00 kawa i … ciastko (uśmiech). Potem kompletnie nic, bo mecz o 17:00. Przed meczem stawiałam pasjansa i nie szłam na mecz dopóki nie wyszedł … No i przed wyjściem kopniak w tyłek na szczęście (śmiech). I zawsze ubierałam się elegancko, bo mecz to było święto. A na rozgrzewce jeśli nie trafiałam z jakiejś pozycji, to powtarzałam rzut do skutku. Na szczęście miałam niezłą skuteczność (śmiech)”.
Złote juniorki Polonii z 1988 roku (rozmowę z dwoma z nich – wspominająca ten sukces – możecie przeczytać tutaj) również miały swoje sposoby. Tradycją Doroty Kwapisiewicz (po mężu Ratowskiej) była bardzo mocna kawa po turecku (popularna plujka) oraz słuchanie rockowo-metalowej muzyki (m.in. Bon Jovi, Guns N’ Roses, AC/DC, Def Leppard). Na mecz zabierała szczęśliwe skarpetki, a ostatni rzut na rozgrzewce również musiał być celny. Magdalena Żeglińska wspomina o czerwonej szmince, która rozpraszała sędziów – oczywiście na korzyść Polonii Warszawa.
Aleksandra Kozdrońska-Dmochewicz: “Zwyczaje, talizmany, rytuały… raczej nie, choć były pewne przyzwyczajenia, ot choćby miejsce na ławce w szatni. Gdyby ktoś zajął moje, to nie ręczyłabym za siebie (śmiech). Nie wiązałam butów w jakiś szczególny sposób. Kleiłam je taśmą przed każdym meczem, modląc się żeby wytrzymały jeszcze „ten” jeden raz. Nie umiałam zejść z rozgrzewki przedmeczowej, kiedy mój ostatni rzut nie był celny – to znaczyłoby o fatalnym występie (tak czułam). Kiedy spikerowi udało się poprawnie przeczytać moje nazwisko – uznawałam to za dobrą monetę. Niezmiernie ważny był nastrój Trenera. Nie musiał nic mówić. Nasz sukces lub nasza porażka były wypisane na jego twarzy. Czasem lepiej było nie patrzeć w jego oczy przed pierwszym gwizdkiem. I jeszcze jedno, co najważniejsze – jeśli w moim walkmanie starczyło baterii na puszczenie (w pętli) piosenki Bonnie Tyler: „ I Need a Hero”- tak od Starej Baśni do Konwiktorskiej – to góry mogłam przenosić! (śmiech)”.
Również pierwszy i ostatni rzut wychowanki warszawskiego MKS MDK, wieloletniej zawodniczki Polonii, a obecnie trenerki zawodniczek AZS UW Warszawa, Małgorzaty Zaroń musiał się udać. Wspominając koleżankę Edytę Łapkę (po mężu Krysiewicz) popularna „Ciotka” opowiada, że gdy tej przyszło rzucać osobiste i zobaczyła czarną kropkę na piłce (od pompki) to wiedziała, że będzie niecelny i musiała jeszcze raz zakozłować i inaczej złapać piłkę.
Panowie też bywają przesądni
W torbie sportowej Michała Hlebowickiego, wychowanka grającego wiele lat w Polonii (do 1997 roku i ponownie w latach 2002-2004), reprezentanta Polski, a obecnie trenera łotewskiego zespołu ligowego, zawsze znajdowała się zapasowa sznurówka. Grając w wielu klubach przed meczami jadał pastę lub gotowaną pierś kurczaka, a smażonych potraw unikał jak ognia. Za czasów juniora, razem ze swoim przyjacielem Andrzejem Jankowskim, potrafili skonsumować po kilkanaście cukierków kupionych w bufecie Polonii. W wieku 30-stu lat ,,Hlewik’’ postanowił wdrożyć nowy zwyczaj, którym było wypicie kubka kawy z mlekiem lub cappuccino przed spotkaniem.
Wspomniany wyżej także wychowanek i były koszykarz Polonii Andrzej Jankowski przyznaje, że nie golił się dwa dni przed meczem ani nie obcinał paznokci u rąk, a jego pierwsza skarpetka wędrowała najpierw na prawą nogę.
Wiara w siebie… z małą pomocą
Jestem przekonana, że niezależnie od dyscypliny, każdy sportowiec ma swoje przesądy związane z dniem meczowym. Dobrze jest mieć przynajmniej jeden własny, który pomaga uwierzyć nam nie tylko w wygranie rywalizacji, ale też i we własne możliwości, które zostają dzięki niemu ,,magicznie’’ podniesione. Wiara w siebie w sporcie jest konieczna, a w talizmany może być bardzo przydatna.
Alicja Ratowska