Wywiad z Przemkiem Zającem i Grzegorzem Janczurą – “ojcami-założycielami” Sekcji Koszykówki Kobiet Polonia Warszawa

Paweł Swianiewicz (PS): W pierwszej dekadzie XXI wieku drużyna koszykarek Polonii Warszawa zniknęła ze sportowej mapy Polski po likwidacji zespołu przez działaczy Polonii w 2000 roku. Ale na całe wielkie szczęście zespół koszykarek odrodził się – i to przede wszystkim dzięki Wam. Co było iskrą zapalną do tamtego renesansu? Jak pamiętacie okoliczności odrodzenia?

Grzegorz Janczura (GJ): Kiedy zaczynaliśmy, to w ogóle nie myśleliśmy o wskrzeszaniu drużyny SKK Polonia. Gdy w 2006 r nasze córki poszły do gimnazjum, to my jako grupa rodziców stwierdziliśmy, że trzeba im jakoś pomóc w rozwoju koszykarskim. Szukaliśmy dodatkowych źródeł, by polepszyć im możliwości treningowe, udział w turniejach. I w tym celu stworzyliśmy Stowarzyszenie 93 Basket Family, nazwa nawiązywała do roku urodzenia naszych córek. Grupa rodziców założyła Stowarzyszenie, by wspierać córki w uprawianiu ich pasji.

Przemek Zając (PZ): Dokładnie tak było. Nasze córki chodziły do szkoły sportowej przy ulicy Konwiktorskiej. W moim przypadku była pewna różnica w stosunku do Grzegorza i części innych rodziców. Bo mi od dzieciństwa Polonia siedziała głęboko w sercu. Stąd moja radość, że moja córka – Monika – trenuje w tej szkole, która była bardzo związana z Polonią. Ale tak jak Grzesiek mówił, na początku zaczęło się od tego, że chcieliśmy wspierać nasze dzieci. Dyrekcja szkoły jeszcze po latach przyznawała, że byliśmy wyjątkowym rocznikiem rodziców, którzy bawili się tak samo dobrze jak dzieci. Jeździliśmy na turnieje, kibicowaliśmy córkom i chcieliśmy robić to samo – organizować turnieje, stwarzać im jak najlepsze warunki. Podczas nauki naszych dziewczyn w szkole przy Konwiktorskiej działalność stowarzyszenia kręciła się wokół tego. A potem dziewczyny skończyły gimnazjum, część chciała kontynuować naukę w liceum przy Konwiktorskiej, ale część miała zupełnie inne plany, chciała się uczyć w innych miejscach. Ale wszystkie chciały dalej grać w koszykówkę, to była ich pasja. A czasy były takie w Warszawie, że nie bardzo miały gdzie. Więc dziewczyny, które chciały poważnie grać, miały albo możliwość grania w drużynie AZS Uniwersytet Warszawski, albo musiały rozjeżdżać się po całej Polsce. Chcieliśmy stworzyć warunki dla nich do grania na miejscu, w Warszawie i stwierdziliśmy, że przyciśniemy trochę nogę na gazie i poważniej potraktujemy nasze stowarzyszenie, weźmiemy na siebie więcej obowiązków. I zarejestrujemy je jako zespół sportowy i wystartujemy w rozgrywkach II ligi. 

PS: I to był rok 2010?

GJ: 2009 albo 2010. Tak jak Przemek mówi – spora część dziewczyn rozeszła się po różnych liceach, a chciały dalej uprawiać razem sport. Liceum to już trochę poważniejsze granie. Szkoła w ramach selekcji ograniczała liczbę dziewczyn grających w drużynie juniorek starszych. O ile dobrze pamiętam, wtedy szkoła przy Konwiktorskiej miała drużynę w I lidze. I tak jak Przemek wspomniał, część dziewczyn grała w AZS UW, a my chcieliśmy dać możliwość grania pozostałym. Stworzyliśmy klub, który zgłosiliśmy w Warszawskim Okręgowym Związku Koszykówki do II ligi. Nawet zatrudniliśmy dwie trenerki. Zatrudniliśmy w cudzysłowie, bo stowarzyszenie mogło zapewnić finansowanie na wynajęcie sali, zakup strojów, może zorganizowanie obozu, ale nie mieliśmy środków na wypłacanie wynagrodzeń trenerom czy koszykarkom. W ramach swojej pasji Milena (Adamczyk) i Sylwia (Cieślak) zgodziły się poprowadzić ten zespół. 

Spotkanie podczas jubileuszu 5-lecia reaktywowania sekcji; na zdjęciu: Grzegorz Janczura, Joanna Antosiewicz, Dominik Spangenberg, Łukasz Tusiński, Jacek Urbańczyk, Marcin Widawski, Paweł Swianiewicz, Rafał Lawenda i Michał Gbur; fot. Marcin Połeć

PS: Milena Adamczyk grała w zespole, o ile pamiętam, prawda?

PZ: Tak, była grającym trenerem. 

GJ: I prowadziła zespół razem z Sylwią. Potem w międzyczasie to one zaproponowały na trenera Jacka Urbańczyka

PZ: Zagraliśmy pierwszy rok w II lidze jako Stowarzyszenie 93 Basket Family, ale potem zacząłem namawiać kolegów ze Stowarzyszenia by, w porozumieniu z kierownictwem klubu, reaktywować sekcję koszykówki żeńskiej Polonii Warszawa.

GJ: Ja to trochę inaczej pamiętam niż Przemek. Jako Basket Family graliśmy nie jeden, a dwa sezony. Pierwszy był z dziewczynami – trenerkami, drugi był z Jackiem (Urbańczykiem), a w trzecim sezonie postanowiliśmy zatrudnić na grającego trenera Kasię Dulnik.
PZ: Nie, nie, to później było. Cały sezon z Urbańczykiem zagraliśmy już pod szyldem Polonii.
GJ: A możliwe, dobra.
PZ: Można odszukać na moim facebooku datę, bo wrzuciłem wtedy plakat „reaktywacja”
GJ: Nie spieram się, to już było jakiś czas temu.

Wspomniany przez Przemka Zająca plakat z 2011 r.

PS: No właśnie chciałem o to zapytać. Bo w środowisku polonijnym dochodziło czasem do konfliktów na tle używania szyldu „Polonia”. Czy w przypadku SKK Polonia taki problem też się pojawił? Czy podejmowaliście jakieś działania, by zapobiec takiemu podważaniu polonijności?

PZ: Patrząc z perspektywy lat aż się dziwię, że z nazwą nie było właściwie żadnego problemu. 

GJ: Chyba dlatego, że my od razu powiązaliśmy to z SKK – Stowarzyszeniem Koszykówki Kobiet i to jakoś przeszło. Pewnie większy byłby problem z użyciem barw.

PZ: Barwy mieliśmy. Ja pamiętam dokładnie. Poszedłem wtedy z Prezesem Jerzym Piekarzewskim do ludzi, którzy zajmowali się koszykówką na Polonii. Rozmawiałem z Prezesem Jarosławem Popiołkiem, z innymi działaczami, spotkałem się wtedy z kibicami i zadeklarowałem, że nie chcemy od Polonii nic, że chcemy tylko honoru reprezentowania Polonii Warszawa. I to gładko poszło. Na pierwszym meczu pojawiło się mnóstwo kibiców i dużo dobrych emocji. Bez względu na wyniki wszyscy nas wspierali i pomagali. Patrząc na to, co się potem działo z koszykówką męską i w piłce nożnej, można powiedzieć, że koszykówce kobiecej się powiodło i żadnych scysji nie było.

PS: Przypuszczam, że miał znaczenie autorytet Prezesa Piekarzewskiego. Tak mi się wydaje, że kiedyś o tym rozmawialiśmy i wskazywałeś mi na tę okoliczność.

PZ: Nie chcę by wyszło, że się chwalę, ale to był okres, kiedy byłem radnym w dzielnicy Śródmieście i korzystając z tego, pomagałem trochę Polonii w różnych działaniach. Myślę, że Prezes miał do mnie zaufanie i zgodził się poręczyć za nasze działania. Myślę, że nie zawiedliśmy ani Prezesa, ani kibiców. 

Drużyna w pierwszym spotkaniu drugiego sezonu pod szyldem SKK Polonia (7.10.2012); fot. arch. Przemysława Zająca

PS: Na następne pytanie chyba już w dużym stopniu odpowiedzieliście. W jaki sposób, a może według jakiego klucza skompilowaliście skład drużyny, która wystartowała w sezonie 2011/2012 w rozgrywkach II ligi? To były te dziewczyny, które skończyły gimnazjum? Czy były też jakieś uzupełnienia?

GJ: Nie dysponowaliśmy nigdy kadrą szesnastoosobową, to było raczej między ósemką i dwunastką dziewcząt. Dołączyła Milena Adamczyk, przez chwilę grała też Sylwia Cieślak, ale skupiła się na trenowaniu. No i przyszła wieloletnia kapitan – Iwona Gawryszewska. Iwona była  koleżanką Mileny i Sylwii i one ją ściągnęły, o ile pamiętam, z Politechniki Warszawskiej, gdzie przedtem razem grały.

PS: A skąd wytrzasnęliście Milenę?

PZ: Nawiązaliśmy współpracę trenerską z nimi. Same się do nas zgłosiły, co my przyjęliśmy z radością. Bo jak na tamte czasy one były znakomitymi nauczycielkami dla naszych dziewczyn. Potem one nas namówiły na współpracę z Jackiem Urbańczykiem i z nim przyszła też Ewa Paulinek, która grała przez trzy sezony. To były nasze „seniorki”. W ciągu pierwszych dwóch lat pojawiały się jeszcze nowe dziewczyny. Pamięć mnie nieco zawodzi, nie pamiętam nazwisk, ale były dwie fajne bliźniaczki. Od czasu do czasu zgłaszały się do nas dziewczyny, które coś potrafiły i chciały grać w koszykówkę. 

GJ: Projekt był cały czas prowadzony zgodnie z nazwą – Basket Family. W jednym sezonie zgłosiliśmy dziewczyny zarówno do II ligi, jak i do rozgrywek juniorskich. 

W akcji grająca trenerka Katarzyna Dulnik (nr 15); fot. arch. Przemysława Zająca

PS: Kto jeszcze poza Wami był zaangażowany organizacyjnie? I jaki był podział ról, kto się czym zajmował na początku istnienia odrodzonej sekcji w 2011 roku?

PZ: Grzesiek jako jedyny z nas zna się świetnie na koszykówce. Sekcja juniorska była przez jakiś czas prowadzona przez Grześka. Dziewczyny były zafascynowane jego metodami, mówiły, że był najlepszym trenerem z jakim pracowały. Ale po pewnym czasie stwierdził, że nie da rady pogodzić tego z innymi obowiązkami. I to przyczyniło się do wycofania drużyny juniorek. Grzesiek nadzorował sprawy sportowe i zapewniał porządek w papierach.

PS: Domyślam się, że Ty Przemku zapewniałeś wsparcie zewnętrzne, w szczególności z samorządu?

PZ: Tak, ja wydreptywałem kasę. Mirek Opolski zajmował się organizacją dnia meczowego. Później dołączył do nas Marcin Widawski, który nas wsparł w okresie różnych kontroli z miasta i NIK. Wyszliśmy czysto z tej kontroli i w tym czasie Marcin zaczął nam ogarniać sprawy prawne i organizacyjne. Ale to wszystko było bardzo płynne. My nawet funkcjami prezesa się wymienialiśmy co roku, żeby każdy mógł odpocząć. Jak jeden nie miał czasu, to zastępował go inny. 

PS: A Andrzej Jankowski? Jaka była jego rola?

GJ:  Dzięki Andrzejowi dołączyła do nas Kasia Dulnik. Ja ją oczywiście znałem jako fan koszykówki, ale on ją do nas przyprowadził. Zresztą ona jemu wcześniej przekazała swoje zainteresowanie, bo znali się dużo wcześniej. Mówiłem na niego Janek, graliśmy całe lata razem w koszykówkę i mamy kontakt koleżeński. Janek w Stowarzyszeniu nie pełnił żadnej formalnej funkcji, ale gdzie mógł, wspierał nas mentalnie i PR-owo. 

Narada w przerwie, prowadzi grająca trenerka Katarzyna Dulnik; na zdjęciu widoczny także jej asystent, były koszykarz Polonii – Wojciech Królik; fot. arch. Przemysława Zająca

PS: O ile umiem to odtworzyć, to Kasia Dulnik była grającym trenerem w sezonie 2012/13, wtedy zresztą ja regularnie zacząłem chodzić na mecze SKK Polonia. Później Kasia skupiła się już głównie na trenowaniu. Przez jakiś czas jej asystentem był Wojtek Królik, ale krótko.

GJ: Było tak, dokładnie.

PS: Czy z tych pierwszych sezonów, któryś mecz utkwił Wam szczególnie w pamięci? Który i dlaczego?

GJ: Mnie na pewno. Mecz z zespołem prowadzonym potem przez naszego byłego trenera Jacka.

PS: Czyli z Hutnikiem.

GJ: Tak, z Hutnikiem. To były mecze, powiedziałbym, o dużym nasileniu emocjonalnym, zarówno na parkiecie, jak i poza, mimo że była to raptem druga liga żeńska. Więc nie ukrywam, że te mecze ja bardzo dobrze pamiętam.

PZ: To na Hutniku prosiliśmy o wsparcie policji, ponieważ w kierunku naszych zawodniczek poleciały różne przedmioty, rzucane z premedytacją przez “kibiców” Hutnika.

PS: Ok, to przyczyny pozasportowe. A czy był jakiś mecz, który zapadł w pamięć z przyczyn sportowych?

PZ: Będę miał problem, żeby podać, z kim to były mecze. Podchodziliśmy do tego trochę emocjonalnie, przynajmniej ja, każdy mecz był dla mnie meczem o wszystko i każdy mecz był bardzo ważny, bo ta Polonia to było przecież nasze dziecko. Więc, ja nie pamiętam z kim, ale pamiętam mecz, w którym właśnie Milena Adamczyk rzuciła z połowy boiska zwycięskie punkty, gdzie był szał na trybunach i wszyscy wbiegli na parkiet i się bardzo cieszyli. No było mnóstwo takich spotkań, gdzie na styku przegrywaliśmy, albo na styku wygrywaliśmy, ale to mówię: przeciwników po tylu latach ciężko sobie przypomnieć. Ja pamiętam jeszcze, no ale to też związane bardziej z rzeczami niesportowymi, jak graliśmy chyba z drużyną z Grodziska, jak przyjechał do nas jakiś oszołomiony trener, który do naszych kibiców pokazywał „elki”. Trener, nie kibic! Doszło do scysji w trakcie meczu i po meczu, byliśmy ciągani po związkach, żeby się tłumaczyć za niesportowe zachowania, gdzie to nie my byliśmy agresorami. Ale też wyszliśmy z tego obronną ręką, mimo że chciano nas nawet zawieszać w lidze. Jakoś to ostatecznie wszystko udało się wyjaśnić.
Pamiętam turniej młodzieżowy w Łodzi w hali ŁKS-u, gdzie grały nasze juniorki [styczeń 2013, półfinały mistrzostw Polski juniorek U20 z udziałem ŁKS Łódź, AZS Gorzów, Centrum Wzgórze Gdynia i Polonii – przyp. red.]. Pamiętam, że bardzo fajne było to, że jak z naszymi koszykarkami juniorkami weszliśmy na halę, gdzie było bardzo dużo ludzi, to zostaliśmy bardzo fajnie przyjęci. Ludzie do nas podchodzili w kuluarach i mówili, że to świetna sprawa, że na Polonii odrodziła się kobieca koszykówka… No i spotkaliśmy tam neutralnie nastawionych kibiców ŁKS-u, mimo że już wtedy tej „braterki” nie było.

GJ: Pamiętam jeszcze mecz rewanżowy naszych juniorek z Płockiem, w którym pełniłem funkcję trenera. Wygraliśmy trzema punktami na wyjeździe [63:60, listopad 2012 – przyp. red.], ale niestety przegraliśmy czterema u siebie. Poziom emocji dziewcząt był trudny do opisania. Wspominam to z rozrzewnieniem. Przegraliśmy ten półfinał jednym punktem, ale potem okazało się, że ktoś się nie zgłosił, więc na półfinały do Łodzi zaproszono nas. To były takie mecze bardzo emocjonalne, szczególnie dla mnie z punktu widzenia obserwowania dziewczyn na parkiecie… Mega, mega doświadczenie, super wspomnienia! Zresztą Monika [Zając] rzuciła wtedy „trójkę”, taką jeszcze na plus jeden dla nas w końcówce meczu. Przemek może nie pamiętać, ja pamiętam doskonale, bo byłem na ławce.

Grzegorz Janczura jako trener drużyny juniorek. Pierwsza od lewej – Monika Zając, córka Przemysława; fot. arch. Przemysława Zająca

PS: A jak byście opisali atmosferę w drużynie w tamtym czasie? Czy to cały czas była taka jakby koleżeńska, szkolna grupa koleżanek?

GJ: Tak, dziewczyny się trzymały cały czas. Nie bez kozery odwołuję się do tej pierwszej naszej nazwy, czyli Basket Family, bo tak to wyglądało. I my dokonywaliśmy wszelkich starań, żeby tak to wyglądało przez lata. Oczywiście, że były różne sytuacje, bo jak w każdym zespole jedna dziewczyna grała mniej, druga więcej. Pojawiają się pewne decyzje trenerskie, które są czasami trudne do zaakceptowania przez wszystkie zawodniczki bez wyjątku. Ale nasze dziewczyny wykazywały się ogromną ambicją, to trzeba im przyznać. Każda z nich chciała grać i wnosić coś do zespołu. Oczywiście, to trener decydował o tym, kto jak długo gra. To wymagało pewnych rozmów i tłumaczeń, że mniej grające koszykarki pozostają dalej częścią zespołu, ale różnie bywało z akceptacją tych słów. Niektóre dziewczyny miały swoje koncepcje i wizję tego jak prowadzić zespół.. Ale to akurat jest fajne, bo nie było takiej dziewczyny, która przychodziłaby na zasadzie: “och! wejdę, to wejdę albo nie wejdę, to nie wejdę – wszystko mi jedno, bo zasadniczo mnie to nie interesuje, a ja przychodzę, bo jest tu koleżanka”. Zdarzają się tego typu historie, ale akurat nie w naszym zespole. Poziom ambicji był u nas wysoki  i bardziej należało to okiełznać, niż rozwiązywać jakieś animozje.

PS: Dzisiaj jednym z filarów SKK Polonia jest zaangażowana i w sumie dość liczna grupa wolontariuszy. Ja doskonale rozumiem i pamiętam, że druga liga wygląda inaczej. I tak jak rozumiem organizacyjnie, to Wy trzymaliście to tam w czwórkę, czy w piątkę głównie, tak? Mieliście może niezbyt wielkie, ale grono dość wiernych kibiców. Czy oni poza tym, że kibicowali, to też się jakoś włączali w sprawy organizacyjne? Czy pojawiały się już wtedy jakieś zalążki wolontariatu?

PZ: Tak. Pojawiała się choćby pomoc przy robieniu zdjęć w początkach działalności w internecie. Z rzeczy typowo kibicowskich podczas meczów organizowane były  oprawy. 

GJ: Właśnie musimy tu wspomnieć Marcina Rzońcę, który bardzo nas wspierał. PS: Zaraz, czy ja dobrze pamiętam? On był politykiem samorządowym?

PZ: W czasach początkowych [odrodzonej sekcji] mieliśmy ogromne wsparcie w dzielnicy Śródmieście. Poza wsparciem finansowym, bezemocjonalnie byli zaangażowani w nasz projekt trzej urzędnicy samorządowi, a konkretnie burmistrz Wojciech Bartelski, wiceburmistrz Marcin Rzońca właśnie i naczelnik wydziału sportu Maciej Kaczmarek. Poza tym, że nas wspierali, to jeszcze byli wiernymi kibicami, przychodzili na nasze mecze. Marcin Rzońca popłynął tak daleko, że był absolutnie wolontariacko spikerem na naszych meczach.

PS: O! Czyli to przykład wolontariatu znowu!

PZ: Tak jest! No i wracając do kibiców… pojawiali się ludzie i po prostu pytali non stop, czy w czymś pomóc. Głównie wykorzystywaliśmy ich zaangażowanie  przy organizacji meczu, wiadomo. Ich pomoc była bezcenna, bo potem to już były wymogi ligowe, że musieliśmy mieć jakąś tam agencję ochrony, ale dzięki temu, że kibice nam pomagali organizacyjnie, to nie musieliśmy na to wydawać aż tak dużych pieniędzy.

PS: Jasne. Mam jeszcze dwa pytania. Po pierwsze, jak pamiętacie ten moment, kiedy się organizacyjnie rozstaliście z sekcją SKK Polonia? Ja oczywiście to trochę też pamiętam, ale to było już z osiem lat temu chyba. No więc, jak Wy pamiętacie ten moment, kiedy nastąpiło przekazanie schedy? Z czyjej to inicjatywy i jak w ogóle do tego doszło? Szczerze mówiąc, to moje wspomnienia w tej kwestii są nieco zatarte.

GJ: Z mojej perspektywy to wydarzyło się z inicjatywy stowarzyszenia kibiców. Była tam dosyć fajnie działająca i bardzo aktywna grupa kibiców, którzy zgłosili się do nas – poprawiaj mnie Przemek, jeżeli coś przekręcę, mówię jak ja to pamiętam – że chcieliby fizycznie i  namacalnie uczestniczyć w tym projekcie. To znaczy stać się członkami stowarzyszenia, wejść do jego władz i tak dalej, wspierać je. Ja byłem bardzo zadowolony z tego powodu. To byli nie tylko kibice, bo pamiętam, że Ty też, Pawle, byłeś uczestnikiem tych rozmów.

PS: No tak, ale ja też się czułem kibicem po prostu, więc…

GJ: Tak, tak… i potem przyszedł taki czas, kiedy padła propozycja de facto jakiegoś może rozszerzenia zarządu, może powołania klubu obok stowarzyszenia, który mógłby nie tylko działać non-profit, tak jak to stowarzyszenie musi, ale pozyskiwać pieniądze w inny sposób. Z mojej perspektywy i przy braku czasu prywatnego, naprawdę uwierzyłem wtedy, że przekazujemy projekt w dobre ręce. Przekazaliśmy po prostu we władanie – chyba Przemek potwierdzisz – całość tego, co do tej pory stworzyliśmy, jakby wycofując się z formalnej działalności, choć nie wycofując się z ciepłych uczuć do SKK. Widać było, że zadanie przejmuje bardzo duża grupa osób, która wie co i jak z tym robić i ma pomysł na to co z tym dalej robić. Temu trzeba było poświęcić czas, zresztą macie efekty swojego czasu i poświęcenia dzisiaj, i już w zeszłym sezonie. Awans do ekstraklasy w ciągu paru sezonów, to naprawdę zasługuje na szacun przeogromny. Tak więc to była jak najbardziej słuszna i trafna decyzja. Tak to widzę.

 PS: A Przemku, jak Ty to pamiętasz?

 PZ: Bardzo podobnie. My to stowarzyszenie prowadziliśmy przez kilka lat – tak jak wspominałem, my nawet wymienialiśmy się w funkcji  prezesa i sprawiało nam to ogromną satysfakcję. Ale wiadomo, każdy ma jeszcze swoje własne życie i inne obowiązki, i poza tym było to jednak już troszeczkę męczące i doskwierające. Pamiętam, że nie było tak, że my szukaliśmy następców. To się jakoś wydarzyło samo, że właśnie do nas się zwrócili. 

PZ: Mogę powiedzieć, co wtedy czułem. Gdyby przyszedł ktokolwiek inny, ktoś kogo my nie znamy, to podejrzewam, że mimo tego, że wiązało się z tym dużo czasu i poświęcenia, to myślę, że ja bym tej Polonii za nic nie oddał . Ale ponieważ byli to kibice, byli to ludzie, których znałem i wiedziałem, że to pójdzie tylko i wyłącznie w dobre ręce, w bardzo dobre ręce, to stwierdziliśmy: dobra Panowie, zrobiliśmy swoje, udało się to reaktywować i teraz niech to prowadzą ci, którzy mają na to więcej czasu, nowe pomysły, nową energię. I tak całą tą naszą działalność podsumuję: dwoma najlepszymi decyzjami było powołanie tego stowarzyszenia i przekazanie go kibicom. Dzisiejsze czasy to potwierdzają.

Zespół SKK Polonia z kibicami w trakcie turnieju o awans do I ligi w Poznaniu (wiosna 2014); fot. arch. Pawła Swianiewicza

PS: Ja właśnie dokładnie nie pamiętam, ale przychodzą mi na myśl strzępy wspomnień. Po pierwsze wydaje mi się, że coś w sprawie przekazania działo się na turnieju półfinałowym o awans do pierwszej ligi, który rozgrywaliśmy w Poznaniu.. I kojarzę, że myśmy tam w przerwie meczu, czy po meczu, odbyli jakąś długą rozmowę.

PZ: Tak, dokładnie.

PS: I tam jakoś padło, że jesteście zmęczeni tym, że trochę się nawet boicie co będzie, gdybyśmy awansowali, na ile damy radę finansowo. W tej rozmowie zaczął się wykluwać pomysł, że może wpuścić do stowarzyszenia więcej osób spośród kibiców. Potem jakoś się pojawiła rozmowa z Markiem Troniną, który miał doświadczenie w organizacji sportu i mówił, że awans nie jest problemem. No może nie aż tak, ale w każdym razie jakoś zarażał nas optymizmem, popartym jego doświadczeniem. I jeśli dobrze kojarzę, to właśnie ten półfinałowy turniej w Poznaniu to był taki początek, kiedy myśmy zaczęli rozmawiać o zmianie osób zarządzających sekcją. A potem pamiętam, że było kilka spotkań w jakiejś kawiarni na Placu Konstytucji.

PZ: Tak było.

PS: Ale o czym myśmy tam dokładnie rozmawiali [śmiech], to ja już nie pamiętam.

GJ:… Były też spotkania, na które przychodzili również kibice Polonii, w dużej wynajętej sali [może chodzić o dawną siedzibę projektu Kibice Razem Polonia Warszawa przy ul. Andersa 29 – przyp. red.]. Tam toczyliśmy dyskusje na temat stowarzyszenia, w którym już wtedy było nas trochę więcej. 

PS: No tam z tych aktywnych byli Rafał Pelic, Rafał Lawenda, Marek Tronina.

GJ: Dokładnie.

PZ: Ale to bardzo dobrze Profesorze pamiętasz. Właśnie tak pamiętam tę rozmowę – uciekła mi, a teraz sobie przypomniałem, że w przerwach tego turnieju w Poznaniu gadaliśmy o tym ewentualnym awansie, co będzie jak awansujemy, jak to dalej się potoczy. I tak, wtedy się urodził ten pomysł.

PS: Tak, i on dojrzewał potem jeszcze przez parę tygodni. Chyba w czerwcu [2014 roku – przyp. red.] ta formalna zmiana zarządu nastąpiła, a w lipcu trzeba było zgłaszać drużynę do pierwszej ligi [SKK skorzystała z zaproszenia PZKosz – przyp. red.], co było dużym wyzwaniem.

GJ: Pamiętam, że była ładna pogoda [śmiech].

 Już od początku mecze koszykarek SKK Polonia wzbudzały spore zainteresowanie kibiców; fot. arch. Przemysława Zająca

PS: Dziś założona przez Was sekcja, niejako Wasze „dziecko”, gra na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce, zbiera bardzo dobre recenzje w koszykarskim światku, chwalą Polonię autorytety znające się na żeńskim baskecie. Co odczuwacie widząc dokąd dotarła SKK Polonia, poniekąd dzięki Wam? Bo obecni działacze i wolontariusze czują wobec Was wdzięczność.

PZ: Ja od pięciu lat mieszkam na Podlasiu i rzadko bywam w Warszawie. Ale jeśli przyjeżdżam do stolicy i termin mojego pobytu pokrywa się z meczem Polonistek, to oczywiście odwiedzam halę. Byłem na naszym pierwszym domowym meczu obecnego sezonu. Co ja mogę powiedzieć, czuję dumę z dziecka, które odnosi sukcesy i podziw wobec osób, które zajmują się klubem w tej chwili. Nie ukrywam, bardzo byłem wzruszony na inauguracji ligi. Na ostatnim meczu, mimo że był przegrany, także byłem bardzo rozemocjonowany. Życzę absolutnie samych sukcesów. Ale żeby dodać łyżeczkę dziegciu do beczki miodu, to powiem czego mi brak. To nie jest do organizatorów, ale do kibiców: za mało Was tam jest. Mimo, że teraz zawodniczki mają profesjonalne kontrakty, zarabiają pieniądze, ale z czasów gdy prowadziliśmy zespół, wiemy, że najważniejszy dla zawodniczek jest doping kibiców, owacje, brawa. I tutaj trzeba by kibicom Polonii przykręcić troszkę śrubkę, by częściej i liczniej przychodzili. 

PS: To niestety jest tak, że jak impreza się odbywa poza Konwiktorską, to z frekwencją robią się kłopoty.

GJ: To chciałem powiedzieć, to jest kwestia lokalizacji.

PZ: Nieważne gdzie… 

GJ: Ale mam podobne odczucia. Spodziewałem się więcej kibiców, w szczególności pamiętając, ilu ich przychodziło na mecze zespołu II-ligowego. Mnie życie tak się ułożyło, że zazwyczaj w weekendy mnie nie ma w Warszawie. Ale jeśli jestem, zawsze pojawiam się na meczu. Jako były koszykarz i sportowiec śledzę wszystkie wyniki. Powiem wprost, że w pierwszym sezonie nie spodziewałem się tak dobrego startu. Bardziej oczekiwałem, że w trakcie sezonu zespół okrzepnie i zacznie osiągać dobre wyniki w rundzie rewanżowej. A jak przyszło te sześć zwycięstw z rzędu, to powiem szczerze, że byłem pełen podziwu i zacząłem myśleć już o strefach medalowych. Bo dlaczego nie, skoro idzie tak dobrze? Wiadomo, że w sporcie takim jak koszykówka bardzo ważne są serie. Czasami jak idzie, to można zajść bardzo daleko. Dodam od siebie, że znamy bardzo dobrze trenera Macieja Gordona. Po pierwsze ja z nim studiowałem. Po drugie, prowadził nasze dziewczyny w szkole na Konwiktorskiej. Mogliśmy mieć co do niego jakiś czas temu pewne uwagi, ale widać, że jako trener rozwinął się bardzo. Kwestia awansu do ekstraklasy, poprowadzenie zespołu w finałach, pokazała jego duże doświadczenie. Potwierdza to i w tym sezonie. Widzę, że pojawił się Michał Gulan, z którym pracowali razem wiele lat, więc to doświadczenie też ma znaczenie, dobrze się dogadują. Czego ja bym sobie życzył? Żeby zespół osiągał kiedyś sukcesy w składzie polskim.

PS: My także na to liczymy. Jesteśmy zdecydowanie w czołówce ligowej pod względem wpływu polskich zawodniczek na wynik. 

GJ: To jest bardzo istotny plus i tym Polonia powinna się bardzo chwalić. To jest dobre dla koszykówki żeńskiej. Oglądanie zespołów koszykówki mężczyzn, gdzie na dwunastu zawodników jest dwóch Polaków, jest po prostu przykre. Nie chce mi się na to patrzeć, wolę w takiej sytuacji oglądać NBA.

PS: Jeśli chodzi o frekwencję to nie jest to całe wytłumaczenie, ale pamiętajmy, że jesteśmy cały czas w okresie tej cholernej pandemii. Niektórzy boją się przychodzić, ale są też limity liczby widzów. Nie możemy nawet sprzedawać tyle biletów, ile jest miejsc na trybunach. W każdym razie bardzo dziękuję Wam za rozmowę i zapraszamy na nasze mecze. Zawsze jesteście niezwykle mile widziani, przekazuję to Wam od całej naszej społeczności.

Zdjęcie w tle: drużyna SKK Polonia Warszawa podczas wyjazdowego meczu z Huraganem Wołomin, 03.11.2012; fot. archiwum SKK Polonia Warszawa